sobota, 13 września 2014

Rozdział 2

Nie mogłem usiedzieć na miejscu choćby przez minutę,więc już od prawie godziny chodziłem od końca korytarza do jego początku.Byłem zdziwiony,że do tej pory nie wydeptałem ogromnej dziury przez moje chodzenie.Nie raz podchodziły do mnie pielęgniarki abym usiadł spokojnie i poczekał,ale w tym momencie było to dla mnie coś niewykonalnego.Proponowały mi różne tabletki na uspokojenie,ale ja grzecznie odmawiałem mówiąc,że nic mi nie będzie.
   Moje serce nie chciało się uspokoić,a moja głowa nawet przez ułamek sekundy nie była spokojna.Cały czas krążył w niej Adam i milion pytań na których nie miałem odpowiedzi.Nagle mój wzrok zatrzymał się na drzwiach z których wyszedł lekarz prowadzący ubrany w swój biały fartuch.
-Co z nim ? Co się stało?-Od razu bez żadnego namysłu podszedłem do niego i "zaatakowałem" go serią pytań.
-Spokojnie chłopcze.Może usiądź,bo z tego co mi wiadomo chodziłeś już od godziny.-Uśmiechnąłem się bez humoru po czym przytaknąłem głową siadając na plastikowym krzesełku.
-Tętniak łuku aorty.-Powiedział spokojnym głosem,a ja patrzyłem na niego jak na idiotę,ponieważ nic mi to nie mówiło.Może i przespałem parę lekcji biologii,ale za nic w świecie nie wiedziałem co on przed chwilą do mnie powiedział.Widząc moją wyczekującą minę zaśmiał się kręcąc głową.
-Nic nie rozumiesz prawda?-Spytał,a ja pokiwałem głową.-Przez czterdzieści minut był martwy.-Już po jego pierwszych wypowiedzianych słowach po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz,a w oczach zaczęły zbierać się łzy.-Spokojnie,obecnie jest w śpiączce,ale za niedługo powinien się obudzić.-Powiedział opanowanym głosem i poklepał mnie po ramieniu chcąc mnie choć trochę uspokoić.-Tym razem udało nam się go uratować.Chcieliśmy coś z tym zrobić,ale niestety nie daliśmy rady.Od teraz każdy jego kolejny dzień może być jego ostatnim i...-W tym momencie mój umysł wyłączył się,a słowa siedzącego obok mnie lekarza przestały do mnie docierać.
  Nie chciałem już go dłużej słuchać,a może jednak nie potrafiłem ? Sam nie wiem."Od teraz każdy jego kolejny dzień może być jego ostatnim" te jedno pieprzone zdanie krążyło w mojej głowie jak jakaś mantra aż w końcu nie wytrzymałem i zerwałem się z miejsca idąc prosto przed siebie.Czułem,że muszę go zobaczyć w tej chwili,bo inaczej mógłbym oszaleć.Serce waliło mi jak szalone,a ręce trzęsły się jak bym był od kilku dni na głodzie narkotykowym.
  Idąc,patrzyłem uważnie na każdą z sal przez szyby przez,które było doskonale widać kto w jakiej leży.Zacząłem już się niecierpliwić,gdy ujrzałem mojego ukochanego,a na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.Od razu wszedłem do sali i usiadłem obok niego na łóżku przytulając się do jego nagiej klatki piersiowej.Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się jak jego serce bije.Nie minęła chwila,a całkowicie się w tym zatraciłem i czułem,że zaraz zasnę,gdy nagle poczułem jak ktoś głaszcze mnie po głowie.Otworzyłem oczy i powoli podniosłem głowę ujrzawszy jego delikatny uśmiech i oczy wpatrzone we mnie.Przysunąłem się jeszcze bliżej niego i łapiąc jedną dłonią za jego policzek złożyłem delikatny pocałunek na jego ustach.
-Napędziłeś mi niezłego stracha wiesz ?-Powiedziałem oskarżycielsko wtulając się w niego.
-Przepraszam.-Odparł lekko zachrypniętym głosem.
-Nie masz za co przepraszać.Najważniejsze,że wszystko jest już w porządku.-Posłałem mu swój uśmiech głaszcząc go po głowie.
-A tak w ogóle to co się stało ?-W tym momencie zamarłem nie widząc co mu powiedzieć.Biłem się sam ze sobą nie wiedząc co powiedzieć.Prawdę,a może skłamać ?
-Nic poważnego.Rozmawiałem z lekarzem i powiedział,że to przez słońce straciłeś przytomność.Musisz teraz bardziej uważać na nie.-Jak widać wybrałem tą druga opcję przybierając przekonywujący wyraz twarzy aby uwierzył w moje słowa.Bałem się powiedzieć mu prawdę,nie chciałem aby jego uśmiech ponownie zniknął z jego ust...